Czasami
dostają się w moje ręce książki, przy których można się ogrzać jak przy
kominku. Promieniują takim ciepłem, że nie chce się ich odkładać.
Jedną z nich
jest Ziele na kraterze Melchiora
Wańkowicza.
Książka
niezwykle rodzinna, wywołująca całą gamę uczuć – od uśmiechu po płacz – pełna
życia i istotnych wartości.
Jej autor
poprzez błahostki, krótkie anegdoty przemyca wiele mądrych rzeczy, nad
którymi warto się zatrzymać. Opisuje na
przykład relacje rodzinne. Można powiedzieć, że wzorcowe. Wańkowiczowie mieli
bowiem dobre kontakty z córkami, Tili i Krysią. Uczyli ich otwartości na świat,
samodzielnego myślenia, szacunku dla ludzi, przyrody. Wydatnie pomagali im w
rozwoju własnej tożsamości, czemu z pewnością służyła dobra sytuacja
majątkowa. I ta rodzicielska duma…
niezwykle miło posłuchać ludzi zadowolonych z własnych dzieci.
Pozytywny
odbiór wywołuje również nienachalny patriotyzm, tak właściwy dla pokolenia
naszych dziadków, potrafiący dopasować się i do czasów wojennych, i do pokoju.
I żal tych wszystkich wartościowych ludzi, którzy zginęli w powstaniu
warszawskim. Mogli zrobić tyle dobrego dla Polski… Przykre…
Ale żeby nie
kończyć smutnym akordem,cytuję jedną z
anegdot o Tili, młodszej córce Wańkowiczów, zwanej przez nich też czasami
„chłopkiem roztropkiem”:
„Ziele ludzkie, uczepione Elektoralnej i potem
Żoliborza, rosło krzepko i pewnie. Mama bolała nieco, że to nie kwiatuszki.
- Ja wiem – mówi z chytrą miną Tili – ty chciałaś mieć
takie cółeczki „ti-ti-ti”, z loćkami, a tu takie połodziły się…Ha- ha-ha…
Przecież kiedyś matka ją przyskrzybła na przeglądaniu
się w lusterku:
- No i cóż tam widzisz? Rzadki brzydul…
Widać i przyglądająca się nie ujrzała nic godnego
uwagi, bo się rezolutnie pocieszyła:
- Musą być i brzydkie, i ładne…” (s.32)
- Melchior Wańkowicz, Ziele na kraterze, Wydawnictwo LITERATURA, Łódź 1998
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz