Przed laty oglądałam Pianistę
w reżyserii Romana Polańskiego. Przyznam, że zrobił na mnie wrażenie.
Dlatego, gdy ujrzałam książkę o tym samym tytule, postanowiłam ją przeczytać.
Tak dla porównania, a przy okazji i dla odświeżenia pamięci.
Szpilman napisał swoje wspomnienia na gorąco, zaraz po wojnie.
Pierwsze ich wydanie, mocno okrojone przez cenzurę (w tym przypadku w osobie
Jerzego Waldorffa), ukazało się w 1946 pod tytułem: Śmierć miasta.
Ingerencji należało się spodziewać, gdyż autor poruszył w swoim pamiętniku
niewygodne dla stalinowców i Izraela tematy. Nie zataił bowiem faktu
kolaboracji z nazistami niektórych Żydów i Polaków, nie przemilczał
okrucieństwa nazistów litewskich i ukraińskich, bez skrupułów znęcających się
nad okupowanymi, bez mrugnięcia okiem mordujących ich (dla przyjemności i dla
łupów). W tamtych czasach trzeba było „chronić” dobre imię „bratnich narodów”.
Prawda nie była aż tak istotna.
Książka ukazała się zatem w 1946 roku i wkrótce „słuch o niej
zaginął”. Dopiero po upływie ponad pięćdziesięciu lat została ponownie wydana
(1998). W Niemczech. I od tego czasu zaczęło być o niej głośno. Wkrótce zaczęto
wydawać ją w innych państwach, nie tylko europejskich. Znalazła się na listach najlepszych książek 1999 roku
m.in. takich gazet jak „The Times” i , „The Guardian”. A w końcu dotarła do
Polski, gdzie wydano ją w 2001 roku.
Do moich rąk książka dotarła w 2012.
Nie są to wspomnienia wojenne z gatunku najbardziej
drastycznych, jakie dane mi było kiedykolwiek czytać, ale są na pewno poruszające.
Szpilman pokazuje w nich kawałek swojego życia, które w tamtym okresie zostało
brutalnie zgnojone przez niemieckich oprawców. Pokazuje walkę, nie tylko z
zewnętrznymi przeciwnościami, ale i z samym sobą. Słabość zaszczutego
człowieka, który, mimo wszystko, ma jeszcze siłę walczyć o przetrwanie. Opisuje
też tych, którzy nie wytrzymali presji i stali się zdrajcami i katami. Którzy
sprzedawali towarzyszy niedoli, by choć trochę przedłużyć własną egzystencję i
tych, którzy najzwyczajniej w świecie chcieli się dorobić na cudzym
nieszczęściu, jak niejaki oszust Szałas, „opiekujący” się tak troskliwie
Szpilmanem, że o mało tamtego nie zagłodził.
Szpilman kontrastuje wojnę i rodzinę. Rodzina to ostoja ciepła i
bezpieczeństwa, miłości, poświęcenia dla bliskich, wojna to czas odbierania
tego wszystkiego. Niszczenia i gnojenia. Niedobry czas, w którym królują
jednostki zdegenerowane i sadystyczne.
Autor pozostawia jednak światełko nadziei w ludzi. Jak chociażby
opisując pomoc zaoferowaną mu przez oficera Wehrmachtu, Wilma Hosenfelda,
dzięki której udało mu się dotrwać do końca wojny.
Bo wojna oprócz łotrów objawia także bohaterów.
Nie można przecież zapomnieć o tych ludziach, Polakach, którzy z
narażeniem życia ukrywali go w swoich mieszkaniach, którzy organizowali mu w
tych trudnych czasach pożywienie, dodawali mu otuchy. Dzięki którym samotność
osieroconego człowieka stawała się do zniesienia.
·
Władysław
Szpilman, Pianista, Wydawnictwo Znak,
Kraków 2003
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz