poniedziałek, 16 lipca 2012

Eliza Orzeszkowa, "O sobie..."


Skromna to objętościowo pozycja i raczej uboga w fakty, bo chociaż ma aż cztery rozdziały (Pamiętnik, Wspomnienia, Autobiografia w listach, Zwierzenia) to właściwie wszystkie one traktują ciągle o tych samych wydarzeniach - z małymi wyjątkami. Bo, jak twierdzi sama autorka zwierzeń, ... odwykłam od zwierzeń. Od dawna już odkryłam, że zwierzenia - to strumyki, które z serc zwierzających się wytryskując, nie dosięgają serc słuchaczy, bo po drodze krzepną im na ustach w kształcie - poziewania. Doświadczam więc ambarasu wielkiego, mając pisać o sobie ; nie wiem po prostu, jak i co mianowicie pisać, tym bardziej, że jak Pan zapewne spostrzegł, każdy z nas ma w życiu swoim, w duszy swej, coś takiego, czego dla różnych przyczyn wykryć nie może, a to częstokroć rozwiązuje zagadkę jego życia i duszy (E.O., "O sobie...", Warszawa 1974, Czytelnik, s.95). 

Stara się zatem Orzeszkowa za wszelką cenę, niby mówiąc powiedzieć o sobie niewiele. W końcu jednak ze zlepków składamy sobie obrazek miniaturkę. Wiemy, że była półsierotą (gdy miała niecałe 2 lata nagle zmarł jej ojciec), że gdy miała 10 lat zmarła jej ukochana siostra, Klemunia, co sprawiło, że stała się jedyną dziedziczką sporej fortuny (uważano ją za najlepszą partię na Litwie). Podążamy za jej opowieścią na pensję pp. sakramentek w Warszawie, gdzie przez kilka lat odbywała edukację, by w wieku niespełna 16 lat zostać stamtąd zabraną i wydaną za mąż za Piotra Orzeszkę - jej małżeństwo stało się pasmem imprez, zabaw i towarzyskich spotkań, zakończonych wybuchem powstania styczniowego, a następnie kasatą majątku męża i jego zesłaniem na Syberię. Odsłania nam też Orzeszowa kilka faktów z czasu po rozwodzie, gdy, jako ta zła, która nie towarzyszyła mężowi w zsyłce, a potem jeszcze doprowadziła do rozwodu, zmaga się z niedostatkiem w swojej rodzinnej posiadłości na Milkowszczyźnie, którą w końcu utraciła rzecz rosyjskiego pułkownika (była to konieczna transakcja, która uchroniła ją przed komornikami - w sprzedaży pomógł jej Nahorski, późniejszy mąż). 

Orzeszkowa zastrzega się wprawdzie, że Pisać więc będę nawet długo, ale racz Pan przebaczyć, że prędko i bezładnie, bo gdybym rozważała i komponowała, nie napisałabym nic wcale, tak lękam się tatuażu, tak byłabym prześladowana myślą o metamorfozie zwierzeń moich w Pana - poziewanie (E.O., "O sobie...", Warszawa 1974, Czytelnik, s.95). 

I chociaż zebranie w jednym miejscu jej pamiętnika, wspomnień, listów i zwierzeń, oraz pewna ich "kalkowatość",  skłania czasami do ziewnięcia, to jednak każdy z rozdziałów z osobna jest interesujący, zgodny z zamierzeniem autorki, by nie być nużącą. 
  • Eliza Orzeszkowa, "O sobie...", Warszawa 1974, Czytelnik

Pierwodruk blog Złożony parasol: 12 sierpnia 2009

2 komentarze:

  1. Już miałem się zdziwić długością życia tej kobiety. 1974 jeszcze żyła i książkę napisała. Ale to chyba chodzi o rok wydania a nie datę spisania wspomnień. W sumie, to i tak Orzeszkowej nie cierpiałem. Nudziła i smuciła, nawet nie pamiętam co napisała. Nad Niemnem, to chyba jej było?

    OdpowiedzUsuń
  2. "Nad Niemnem" i jeszcze parę innych. I jakoś nie nudziłam się, gdy ją czytałam:) Ale mnie zanudził "Władca pierścieni", więc może po prostu mam inne potrzeby czytelnicze:)

    OdpowiedzUsuń