poniedziałek, 1 grudnia 2014

"Sercowa choroba, czyli moje życie w sztuce", J. Stuhr



adres obrazka


Irytująca maniera prowadzenia narracji – wodolejstwo na skalę wykraczającą poza moją tolerancję, pokusiłabym się nawet o określenie bełkotliwość. Wyłapywanie przekazów faktograficznych okazało się dla mnie zbyt nużące, podobnie jak wysłuchiwanie peanów na temat „misyjnego” zawodu aktora. 

Nie potrzebowałam być przekonywana, gdyż na ogół szanuję i doceniam cudzą pracę. W przeciwieństwie do autora książki – każdą dobrze wykonywaną, także tę pogardzaną przez „wielkich artystów”: kucharki, sprzątaczki czy sklepowej… Cóż, owa megalomania, z którą autor rzekomo walczy, jakoś wyjątkowo panoszyła się na tych stronach, które jeszcze dałam radę przeczytać…

I styl anty-Inżynierowski (już wyjaśniam Inżynier to według autora pseudointeligent, prostaczek załażący mu za skórę swoimi pytaniami, prymitywizmem i arogancką głupotą, stąd mój zapis wydawałoby się błędny) nagle świetnie przylgnął do autora, Inżyniera J.S., niby walczącego z „Inżynieryzmem”, ale… za pomocą „Inżynieryzmu”. Przykre i denerwujące. Bo runął jego wizerunek przeze mnie pielęgnowany… człowieka kulturalnego.

Nie doczytałam… Duże rozczarowanie.


  • Jerzy Stuhr, Sercowa choroba, czyli moje życie w sztuce, Wydawnictwo Znak, Kraków 2008

subiektywna ocena: 2/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz