adres obrazka |
Irytująca maniera prowadzenia
narracji – wodolejstwo na skalę wykraczającą poza moją tolerancję, pokusiłabym
się nawet o określenie bełkotliwość. Wyłapywanie przekazów faktograficznych
okazało się dla mnie zbyt nużące, podobnie jak wysłuchiwanie peanów na temat „misyjnego”
zawodu aktora.
Nie potrzebowałam być przekonywana, gdyż na ogół szanuję i doceniam cudzą pracę. W przeciwieństwie do autora książki – każdą dobrze wykonywaną, także tę pogardzaną przez „wielkich artystów”: kucharki, sprzątaczki czy sklepowej… Cóż, owa megalomania, z którą autor rzekomo walczy, jakoś wyjątkowo panoszyła się na tych stronach, które jeszcze dałam radę przeczytać…
Nie potrzebowałam być przekonywana, gdyż na ogół szanuję i doceniam cudzą pracę. W przeciwieństwie do autora książki – każdą dobrze wykonywaną, także tę pogardzaną przez „wielkich artystów”: kucharki, sprzątaczki czy sklepowej… Cóż, owa megalomania, z którą autor rzekomo walczy, jakoś wyjątkowo panoszyła się na tych stronach, które jeszcze dałam radę przeczytać…
I styl anty-Inżynierowski (już
wyjaśniam Inżynier to według autora pseudointeligent, prostaczek załażący mu za
skórę swoimi pytaniami, prymitywizmem i arogancką głupotą, stąd mój zapis wydawałoby
się błędny) nagle świetnie przylgnął do autora, Inżyniera J.S., niby walczącego
z „Inżynieryzmem”, ale… za pomocą „Inżynieryzmu”. Przykre i denerwujące. Bo
runął jego wizerunek przeze mnie pielęgnowany… człowieka kulturalnego.
Nie doczytałam… Duże rozczarowanie.
- Jerzy Stuhr, Sercowa choroba, czyli moje życie w sztuce, Wydawnictwo Znak, Kraków 2008
subiektywna ocena: 2/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz