Lata osiemdziesiąte XX wieku,
komuna w rozkwicie totalnego BRAKU, programowy ateizm i… wampiry, zombiaki,
wilkołaki – problem wywołujący zgrzyt ideologiczny, rozwiązywany niestrudzenie przez
majora Nefrytowa i jego ludzi. A że Nefrytow należy do elitarnego wydziału
Urzędu Bezpieczeństwa, walka z „nieistniejącymi” bytami bywa bezwzględna.
Przekonał się o tym chociażby
wampirzy turysta z Ameryki, który odczuł na własnej skórze siłę polskich
trzepaczek, wykorzystanych w celach zarobkowych.
Miejscowe wampiry wiedziały, że
należy unikać majora i jego podwładnych, dlatego miały inne kłopoty. Oczywiście
nie mówimy tu o kartkach żywnościowych, ale o talonach na samochody czy o
przydziałach na mieszkanie. Wszak wampir czymś do pracy dojeżdżać musiał.
Bo wampiry w PRL-u pracowały. Nie
wszystkie. Niektóre. Te z proletariackimi korzeniami. Co miały się nudzić w
domu.
Miały też polskie wampiry swój
honor i kodeks. Dlatego, gdy swój przyjazd zapowiedziała hrabina z Francji,
zrobiły wszystko, żeby stworzyć przed nią iluzję dobrobytu. Sprzeciwiały się
też wysysaniu krwi ze zwierząt, uważając to za dręczenie słabszych. Poza tym,
krew ludzka była przez nich o wiele bardziej ceniona ze względu na pożywność.
Absurdalność PRL-u pięknie skomponowała
się z egzystencją „martwiaków”. W opowiadaniach Andrzeja Pilipiuka. Zabawnych i
pomysłowych.
- Andrzej Pilipiuk, Wampir z MO, Wydawnictwo Fabryka Słów, Lublin 2013
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz