źródło obrazka |
Czasy
rządów Mao w Chinach to okres terroru, biedy i nędzy. Olbrzymiej klęski głodu,
która pociągnęła za sobą miliony istnień ludzkich. Czasy wielkiego zakłamania i
niezwykle skutecznego prania mózgów, szczególnie tych najmłodszych, obywateli.
Wyrwanie się z tego śmierdzącego bagna było wyjątkowo trudne. Dlatego, gdy już
się komuś udało, był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
Cunxin Li
urodził się w 1961 roku w biednej, wielodzietnej rodzinie rolników (tak to się
oficjalnie nazywało, chociaż ich poletko można było oglądać przez lupę). Żyli w
Nowej Wiosce, w Komunie Li, w której mieszkały podobne im rodziny.
Ojciec
harował fizycznie całymi dniami poza domem (albo na polach, albo woził
materiały budowlane), by zarobić choć parę groszy, matka harowała w domu przy
szóstce synów (miała ich siedmiu, ale jednego oddała bezdzietnemu bratu męża) i
często również poza domem, żeby dorobić do głodowej pensji męża,
niewystarczającej na potrzeby rodziny.
Warunki
mieszkaniowe były ciężkie, w jednym sześciopokojowym budynku mieszkało ponad
dwadzieścia osób – oprócz rodziny Cunxina gnieździli się tam jeszcze bracia
ojca (sześciu) z rodzinami i jego dwie siostry. Jak wspomina Li:
„Moja
matka była najmłodszą synową i dlatego miała najniższą pozycję w rodzinie Li.
Należało respektować rodzinną hierarchię: matka musiała ciężko pracować, by
dowieść swojej wartości”. (s.17)
Rodzina
zawsze zasiadała do kolacji późnym wieczorem. Jedzenia było zawsze za mało.
Jakikolwiek najmniejszy kawałeczek mięsa był rarytasem, a najczęściej widywaną
potrawą były suszone pochrzyny.
„Przed
ugotowaniem były białe, po ugotowaniu robiły się szare. Nie miały smaku,
stawały nam w gardłach, więc zazwyczaj wypijaliśmy miseczkę wody, by ułatwić
przełykanie, a przy odrobinie szczęścia miseczkę wodnistej congee z ryżu,
pszenicy albo kukurydzy. Congee to taka rzadka owsianka, z bardzo niewielką
ilością ziarna”. (s.32)
Jednak
pomimo tej wielkiej biedy rodzina bardzo się kochała. Ojciec starał się oddawać
pożywienie synom lub żonie, oni odwdzięczali się tym samym. Wszyscy starali się
dbać o pozostałych.
Szansa
wyrwania się z tej biedy pojawiła się przed Cunxinem, gdy chodził do szkoły.
Jako jedyny ze swojej szkoły przeszedł eliminacje do Pekińskiej Akademii Tańca
pani Mao i w wieku jedenastu lat opuścił na zawsze rodzinny dom.
Li
opisuje rygor panujący w szkole, swoją naiwną wiarę w słowa przywódcy narodu,
swoje zaangażowanie w sprawy komunistyczne. Pisze o swoich przyjaciołach,
mistrzach, kolejnych etapach rozwoju jego kariery i przełomach, które pozwoliły
mu te etapy osiągać. Opowiada o rozwiewaniu się mrzonek po pierwszym wyjeździe
do Stanów Zjednoczonych, o decyzji ucieczki.
Na
kolejnych kartach książki odsłania się przed nami życie chińskiego
„kopciuszka”, który dzięki łutowi szczęścia uwolnił się „ze studni”, stając się
jednym z najlepszych na świecie tancerzy baletowych.
Krótko
mówiąc – warto tę pozycję przeczytać. Chociażby dla podbudowania wiary w
determinację i ciężką, uczciwą pracę, która daje wymierne efekty.
- Li Cunxin, Ostatni tancerz Mao, tłum. Małgorzata Hesko-Kołodzińska i Piotr Budkiewicz, Wydawnictwo MUZA, Warszawa 2004
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz