wtorek, 23 października 2012

"Ostatni tancerz Mao", Li Cunxin

subiektywna ocena książki: 6/6

źródło obrazka


Czasy rządów Mao w Chinach to okres terroru, biedy i nędzy. Olbrzymiej klęski głodu, która pociągnęła za sobą miliony istnień ludzkich. Czasy wielkiego zakłamania i niezwykle skutecznego prania mózgów, szczególnie tych najmłodszych, obywateli. Wyrwanie się z tego śmierdzącego bagna było wyjątkowo trudne. Dlatego, gdy już się komuś udało, był najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

Cunxin Li urodził się w 1961 roku w biednej, wielodzietnej rodzinie rolników (tak to się oficjalnie nazywało, chociaż ich poletko można było oglądać przez lupę). Żyli w Nowej Wiosce, w Komunie Li, w której mieszkały podobne im rodziny. 

Ojciec harował fizycznie całymi dniami poza domem (albo na polach, albo woził materiały budowlane), by zarobić choć parę groszy, matka harowała w domu przy szóstce synów (miała ich siedmiu, ale jednego oddała bezdzietnemu bratu męża) i często również poza domem, żeby dorobić do głodowej pensji męża, niewystarczającej na potrzeby rodziny.  

Warunki mieszkaniowe były ciężkie, w jednym sześciopokojowym budynku mieszkało ponad dwadzieścia osób – oprócz rodziny Cunxina gnieździli się tam jeszcze bracia ojca (sześciu) z rodzinami i jego dwie siostry. Jak wspomina Li:

„Moja matka była najmłodszą synową i dlatego miała najniższą pozycję w rodzinie Li. Należało respektować rodzinną hierarchię: matka musiała ciężko pracować, by dowieść swojej wartości”. (s.17)

Rodzina zawsze zasiadała do kolacji późnym wieczorem. Jedzenia było zawsze za mało. Jakikolwiek najmniejszy kawałeczek mięsa był rarytasem, a najczęściej widywaną potrawą były suszone pochrzyny. 

„Przed ugotowaniem były białe, po ugotowaniu robiły się szare. Nie miały smaku, stawały nam w gardłach, więc zazwyczaj wypijaliśmy miseczkę wody, by ułatwić przełykanie, a przy odrobinie szczęścia miseczkę wodnistej congee z ryżu, pszenicy albo kukurydzy. Congee to taka rzadka owsianka, z bardzo niewielką ilością ziarna”. (s.32)

Jednak pomimo tej wielkiej biedy rodzina bardzo się kochała. Ojciec starał się oddawać pożywienie synom lub żonie, oni odwdzięczali się tym samym. Wszyscy starali się dbać o pozostałych.

Szansa wyrwania się z tej biedy pojawiła się przed Cunxinem, gdy chodził do szkoły. Jako jedyny ze swojej szkoły przeszedł eliminacje do Pekińskiej Akademii Tańca pani Mao i w wieku jedenastu lat opuścił na zawsze rodzinny dom.

Li opisuje rygor panujący w szkole, swoją naiwną wiarę w słowa przywódcy narodu, swoje zaangażowanie w sprawy komunistyczne. Pisze o swoich przyjaciołach, mistrzach, kolejnych etapach rozwoju jego kariery i przełomach, które pozwoliły mu te etapy osiągać. Opowiada o rozwiewaniu się mrzonek po pierwszym wyjeździe do Stanów Zjednoczonych, o decyzji ucieczki.

Na kolejnych kartach książki odsłania się przed nami życie chińskiego „kopciuszka”, który dzięki łutowi szczęścia uwolnił się „ze studni”, stając się jednym z najlepszych na świecie tancerzy baletowych.

Krótko mówiąc – warto tę pozycję przeczytać. Chociażby dla podbudowania wiary w determinację i ciężką, uczciwą pracę, która daje wymierne efekty.  

  
  • Li Cunxin, Ostatni tancerz Mao, tłum. Małgorzata Hesko-Kołodzińska i Piotr Budkiewicz, Wydawnictwo MUZA, Warszawa 2004

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz