Ktoś
porównał kiedyś tę książkę do Władcy much, ale dla tak naprawdę niewiele
ma ona z nią wspólnego. Tu i tam głównymi bohaterami są dzieci odizolowane od
świata, zmuszone do walki o przetrwanie, lecz właściwie na tym podobieństwa się
kończą.
Oë, w
przeciwieństwie do Goldinga, oddaje okrucieństwo dorosłym, pozostawiając
dzieciom wspólną walkę o przeżycie. Nie stwarza bynajmniej sielanki. Bądź co
bądź, chłopcy nie są aniołami. Ich zachowanie bywa buntownicze i wulgarne, ale
często jest to sprowokowane zachowaniem miejscowych wieśniaków, dla których
dzieci są wcieleniem zła i problemem do pozbycia się. Nie są to bowiem
zwyczajne dzieci, lecz wychowankowie poprawczaka. Młodzi ludzie zdeprawowani i
często okrutni, mający na swoim koncie różnego rodzaju przestępstwa.
A jednak
są to ciągle dzieci. Wymagające opieki i wskazówek dorosłych. Dlatego, gdy w
czasie wybuchu zarazy pozostają w wiosce sami, porzuceni i przemocą odizolowani
przez wieśniaków, czują beznadzieję swojego położenia. Muszą z nią sobie
poradzić, udawać, że panują nad sytuacją, jak najdalej odsunąć mroczne myśli i
starać się, mimo wszystko, przeżyć.
Włamują
się do domów, by zdobyć jakieś pożywienie, od poznanego Koreańczyka uczą się
polować, pomagają sobie i, jak to dzieci, zabijają czas zabawą.
Trzymają
się dzielnie do czasu, aż zaraza zaczyna „pokazywać pazury”. Panika nigdy nie
jest dobrym doradcą, a na pewno jest doradcą zdesperowanym i nieobliczalnym.
Którego trzeba jak najszybciej ujarzmić. Co, trzeba przyznać, udaje się
chłopcom po pewnych zawirowaniach (zabicie psa posądzanego o roznoszenie
zarazy) osiągnąć. Niebagatelną w tym rolę odgrywa jedyny dorosły wśród nich,
zbiegły z wojska kadet, któremu udało się przetrwać nagonkę, dzięki pomocy
osadników koreańskich.
Sytuacja
zmienia się wraz z powrotem dorosłych. Kadet zostaje zadźgany, chłopcy
szantażowani, by nie wspomnieli swoim opiekunom o tym, że zostali porzuceni.
Japońscy wieśniacy nie mają litości. A wszelki bunt zostaje szybko stłumiony. I
tylko jeden chłopiec nie chce poddać się terrorowi. Jeden, jedyny… którego
wieśniacy „uwalniają”.
„Ale nie
miałem pojęcia, gdzie potem pędzić po lesie w noc, jak uciec przed zwierzęcą
brutalnością wieśniaków, jak się ratować. Nie wiedziałem nawet, czy mam jeszcze
dość sił, by uciekać. Byłem tylko dzieckiem – zmęczonym, opętańczo gniewnym,
zapłakanym, trzęsącym się z zimna i głodu dzieckiem. Nagle powiał wiatr,
przynosząc bliski już odgłos kroków – wieśniacy zachodzili mnie z dwóch stron.
Wstałem, zacisnąłem zęby i rzuciłem się w głębszy mrok, między drzewa i
ciemniejsze zarośla.” (s.119)
- Kenzaburo Oë, Zerwać pąki, zabić dzieci, tłum. Jan Rybicki, Wydawnictwo AMBER, Warszawa 2004
KOlejna książka do odszukania i przeczytania
OdpowiedzUsuń