źródło obrazka |
To zabiła się ta Marylin sama czy
ktoś jej pomógł? Zagadka od wielu lat pozostaje nierozwiązana. Powstają setki
publikacji na ten temat, ujawniane są wciąż nowe fakty, nagrania i dokumenty,
ale to tylko wierzchołek góry lodowej. Prawda leży, póki co, na cmentarzu Westwood
Memorial Park w Los Angeles, w grobie sławnej aktorki. Być może nigdy nie
„zdradzi” nam ona tej tajemnicy.
Ale Marylin Monroe była nie tylko
gwiazdą, lecz i człowiekiem. Kobietą z licznymi problemami psychicznymi (od
depresji po schizofrenię), przez lata biorącą udział w seansach
terapeutycznych. Nadużywającą leków i alkoholu. Seksoholiczką bez przerwy
szukającą prawdziwej miłości i ciepła rodzinnego, którego nie zaznała w
dzieciństwie. Kobietą inteligentną, chociaż zakompleksioną. Ciągle uzupełniała
braki wykształcenia z młodości. Dużo czytała, interesowała się różnymi
rzeczami. Pisała poezję.
Książka Schneidera skupia się
głównie na aspekcie psychoanalizy w życiu MM. Cała historia krąży wokół tego
tematu. Pojawiają się nazwiska Freud (zarówno Zygmunta, jak i jego córki Anny, u
której Marylin przez pewien czas się leczyła), Marianne Kris czy Ralph Greenson
(ostatni terapeuta MM).
W ówczesnym Hollywood moda na psychoanalizę była żywa i
prawie wszyscy korzystali z porad terapeutów. Nie zawsze skutecznych, jak można
zauważyć obserwując życie różnych gwiazd, MM również.
Szczególnie ciekawe zagmatwane
relacje z ostatnim terapeutą MM Greensonem, który nie przeprowadzał klasycznej
psychoanalizy, a starał się zastąpić aktorce ojca. Próbował też stworzyć jej
coś w rodzaju rodziny zastępczej, zapoznając ją ze swoją żoną i dziećmi. Były
to trudne relacje ze względu na dużą zaborczość MM, potrafiącą dzwonić do
swoich przyjaciół w środku nocy, gdyż np. czuła się samotna.
Krótko mówiąc, nie było łatwo z
Marylin. Nikomu. Nawet jej samej.
- Michel Schneider, Marylin. Ostatnie seanse, tłum. Jacek Giszczak, Wydawnictwo Znak, Kraków 2008
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz