Jako kozica raczej płaskopienna wolę
sobie poczytać o zdobywaniu szczytów. Mam wtedy przedsmak przygody, a nie muszę
marznąć, walczyć z chorobą wysokościową i innymi przypadłościami związanymi ze
wspinaczką wysokogórską. A jeszcze jeżeli mam do tekstu dorzucone piękne
zdjęcia…
Rozłożywszy się zatem w cieplutkim
mieszkaniu, czytałam o zmaganiach z mrozem… Nie, nie z mrozem. Z mroziskiem. Od
samego czytania można doznać „zamrożeń” oczu. Czytałam o chorobie
wysokościowej, której opisy zapisałam sobie w pamięci, by, w przypadku gdyby
jednak jakaś diabelska myśl o wyprawie w wysokie góry wpadła mi do głowy,
odświeżyć je i zastosować „terapię resetującą”;) Zgłębiałam tajniki pokonywania
trudności, radzenia sobie z przeciwnościami „od-górnymi” i własną słabością.
Podziwiałam hart ducha i ciała wspinaczy. A przy okazji dowiedziałam się sporo
o technicznych aspektach takich wypraw.
Zawsze wiedziałam, że trzeba się do
nich dobrze przygotować. Ale nie sądziłam, że aż tak dobrze… I te koszty
finansowe… i to ciągłe zagrożenie życia i zdrowia… Tak, naprawdę trzeba kochać
„górnictwo”, żeby aż tak się poświęcać.
- Martyna Wojciechowska, Przesunąć horyzont, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2006
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz