Detektyw i piękna kobieta. Cóż może z tego wyniknąć? Oczywiście
– kłopoty. Jakiego rodzaju będą to kłopoty? Wyniknie „w praniu”. Ale to, że
będą, jest nieuniknione.
Kiedy do gabinetu Sama Spade’a wchodzi piękna kobieta nic nie
zapowiada problemów. Dziewczyna szuka siedemnastoletniej siostry, która uciekła
z domu z dojrzałym kochankiem. Sprawa „prosta jak drut”. Do czasu.
Najpierw ginie wspólnik Spade’a. Potem kolejne osoby. Kto stoi
za ich śmiercią? Kim tak naprawdę jest Brigid O’shaughnessy, tajemniczy G. i co
się kryje pod enigmatycznym określeniem „sokół maltański”? Pytania mnożą
się.
A potem przychodzi pora na odpowiedzi. Nie do końca zaskakujące.
Trzeba jednak spróbować wybaczyć autorowi jego nieporadność w budowaniu intrygi.
Wszak jego utwór był w owym czasie nowatorską odmianą powieści
detektywistycznej (chociaż pokusiłbym się, żeby uznać ją za sensacyjną). Dla
mnie raczej nieprzekonującą. Ani nie porwała mnie akcja, ani nie wciągnęło
śledztwo. Takie sobie przeciętne kryminalne czytadło.
Za to warto wspomnieć o bardzo ciekawym posłowiu Krzysztofa
Zarzeckiego, w którym nakreśla sylwetkę autora i szkicowo charakteryzuje jego
twórczość. Warto się z nią zapoznać, by „zerknąć” za kulisy.
- Dashiell Hammett, Sokół maltański, tłum. Wacław Niepokólczycki, Wydawnictwo Świat Książki, Warszawa 2006
Do detektywa przychodzi atrakcyjna kobieta i zaczynają się kłopoty. Przodował w tym Raymond Chandler. To jedyne kryminały, jakie bezgranicznie mi się podobały. Nawet nie ze względu na fabułę, bo u niego podobnie, jak u Hammeta czasami raziła nieporadność w budowaniu intrygii, ale dla wspaniałych dialogów i świetnego stylu.
OdpowiedzUsuńHmm to może i ja po niego sięgnę... zachęciłeś mnie:)
OdpowiedzUsuń