Na Manhattanie nie mieszkają biedni ludzie. Pani Morris też nie
była biedna. Właściwie można powiedzieć, że była nieprzyzwoicie bogata. Ale
była też stara. I samotna.
Rose nie była bogata. Ale marzyła o tym, by być. I ciężko
pracowała. By wynająć pokój na Manhattanie. Była młoda. I samotna.
W pewnym momencie ścieżki pani Morris i Rose przecięły się. Ich
świat zapełnił się nowymi doznaniami. Starsza pani znalazła słuchaczkę,
dziewczyna skarbnicę historii z wyższych sfer.
Pani Morris chętnie opowiadała o sobie. O balach, tańcach, byłym
mężu. Opowiadała o wszystkim, co miało związek z nią samą. Bo dla siebie była
pępkiem świata. I niezbyt interesowali ją inni, o ile nie mogli jej się do
czegoś przydać.
Rose słuchała.
Pani Morris nie tylko opowiadała. Także piła. Wszystko, co
wpadło jej w ręce. Szczególnie zaś rozpiła się po śmierci swojego wieloletniego adoratora,
Marco. Nie miała z już z kim chodzić na tańce.
Rose słuchała. I starała się jej pomagać.
Dom pani Morris zaczął przypominać zagraconą melinę. Lokatorzy
wyprowadzili się. Konflikty z sąsiadami narastały.
Rose pomagała.
Aż nadszedł kres. Pani Morris odeszła, Rose wyprowadziła się. Na
Manhattanie pozostał tylko dom, zrujnowany i pełen wspomnień.
A Rose… odkryła w końcu wszystkie karty. I dowiedziałam się, kim
tak naprawdę była dla niej biedna pani Morris. Ta pijaczka, miłośniczka
zwierząt i roślin, zadufana w sobie egocentryczka.
·
Magda
Dygat, Biedna pani Morris, Wydawnictwo
Literackie, Kraków 2003
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz