O co chodzi
z tymi „trzewiczkami Matki Boskiej”? pomyślałam. Muszę się tego dowiedzieć –
dodałam. I dałam się ponieść ciekawości.
Na
szczęście nie zaprowadziła mnie ona do piekła, ani nawet do jego przedsionka, a
jedynie wprowadziła w pewną, dość zabawnie opisaną historię Doroty Sadowskiej,
domorosłej detektywki, wyrosłej na kryminalnych serialach, świadka potrącenia
przez nieznanego sprawcę, Tatiany Szykier.
Ofiara
trafia do szpitala, po czym umiera, nie od ran odniesionych w wypadku, ale za
sprawą konwalii. I tu zaczyna się ciąg dziwnych przypadków, w które wplątane
zostają nie tylko konwalie, ale i oleander, i dwa psy rasy springer spaniel
angielski o imieniu Chrupek, i trzy panie w średnim wieku o dziwnym poczuciu
sprawiedliwości, że o mężu Doroty, Filipie i ich gosposi, pani Wandzie, nie
wspomnę.
Tu i ówdzie
giną ludzie i zwierzęta, a Dorota staje się coraz bardziej podejrzliwa. W czym
nie przeszkadza jej niespodziewana, aczkolwiek zagrożona ciąża.
Akcja
miesza się i zapętla, by w końcu ulec rozwiązaniu. Wyjaśnia się nawet kwestia
owych intrygujących trzewiczków.
Książkę
czyta się szybko i raczej z uśmiechem, na plus – każda z osób ma
charakterystyczny sposób wysławiania, na minus – powierzchowność wątków i pewna
chaotyczność, być może zamierzona. Do poczytania dla relaksu.
- Joanna Sokolińska, Trzewiczki Matki Boskiej, Dom Wydawniczy PWN, Warszawa 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz