niedziela, 5 lutego 2017

"Trzewiczki Matki Boskiej" J. Sokolińska



O co chodzi z tymi „trzewiczkami Matki Boskiej”? pomyślałam. Muszę się tego dowiedzieć – dodałam. I dałam się ponieść ciekawości.

Na szczęście nie zaprowadziła mnie ona do piekła, ani nawet do jego przedsionka, a jedynie wprowadziła w pewną, dość zabawnie opisaną historię Doroty Sadowskiej, domorosłej detektywki, wyrosłej na kryminalnych serialach, świadka potrącenia przez nieznanego sprawcę, Tatiany Szykier.

Ofiara trafia do szpitala, po czym umiera, nie od ran odniesionych w wypadku, ale za sprawą konwalii. I tu zaczyna się ciąg dziwnych przypadków, w które wplątane zostają nie tylko konwalie, ale i oleander, i dwa psy rasy springer spaniel angielski o imieniu Chrupek, i trzy panie w średnim wieku o dziwnym poczuciu sprawiedliwości, że o mężu Doroty, Filipie i ich gosposi, pani Wandzie, nie wspomnę. 

Tu i ówdzie giną ludzie i zwierzęta, a Dorota staje się coraz bardziej podejrzliwa. W czym nie przeszkadza jej niespodziewana, aczkolwiek zagrożona ciąża. 

Akcja miesza się i zapętla, by w końcu ulec rozwiązaniu. Wyjaśnia się nawet kwestia owych intrygujących trzewiczków. 

Książkę czyta się szybko i raczej z uśmiechem, na plus – każda z osób ma charakterystyczny sposób wysławiania, na minus – powierzchowność wątków i pewna chaotyczność, być może zamierzona. Do poczytania dla relaksu.


  • Joanna Sokolińska, Trzewiczki Matki Boskiej, Dom Wydawniczy PWN, Warszawa 2015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz